Rowerem Przez Majorkę.
W królestwie Jakuba Pieniążka i jego żony Vili, czyli moje wspomnienie z Palma de Mallorca.
A zaczeło się tak…
Był początek stycznia, gdy Rafał, który na ścianach Workshopu powiesił swoją niesamowitą kolekcję kolarskich plakatów z epoki Wyścigu Pokoju, wspomniał mi o Majorce. Zdradził, że Kuba ma tam całkiem fajną miejscówkę i jeśli ktokolwiek powinien ją odwiedzić, tym kimś jestem ja.
Warszawskie ferie właśnie się zaczynały. Rzuciłem więc, że polecę… jak tylko wrócę z nart. Obadałem nową infrastrukturę w Szczyrku, poszusowałem ze Skrzycznego, jednak po 9 dniach narty trzeba było oprzeć o ścianę. Majorka wzywała!
Bilet zabukowałem z tygodniowym wyprzedzeniem. Wysłałem Kubie screen rezerwacji i skupiłem się na bezbolesnym przeżyciu 6 dni dzielących mnie od wylotu.
Czas minął błyskawicznie.
Przenosiny sklepu, spinningi, a w sobotę balanga zakończona pakowaniem na szybko i bezsenną jazdą do Modlina. W małej walizce wylądowały buty z blokami pod „Looki” (właśnie w takie pedały wyposażone są rowery Kuby: TREK Emonda SL6 2018). Do tego dorzuciłem kask Zero RH+, oksy, bidon, 3 kolarskie koszulki, spodenki i skary Szymonbike. Rzutem na taśmę dodałem jeszcze cieniutką bluzę Windstopper Zero RH+ i cienkie nogawki. Po wyjeździe wiem, że potówka, która nie wpadła do bagażu (chociaż miała) i kamizelka (której dotychczas jakoś nie potrafiłem docenić) też by się przydały.

Majorka powitała nas zimnym deszczem. Łachy bez! Słońce zamówiłem jednak kilka dni póżniej – utrzymało się już do końca pobytu. Ostatnie dni stycznia z temperaturą od 10 stopni rano do 17 w ciągu dnia. Tak trzeba żyć! Jeśli do trasy ciągnącej się przez nasłonecznione doliny dodać pit-stopy na kawę – ubranko „na krótko” w zupełności wystarcza. Tak było i tym razem. Pierwszego dnia poszwendałem się nóżka za nóżką. Obejrzałem Palmę w okolicy Workshopu i zakwaterowałem się w hotelu Horizonte. Z okna patrzyłem na ciągnący się kilometrami port. I na idealnie gładką ścieżkę rowerową wzdłuż nabrzeża, która pod koniec dnia zaprowadziła mnie do pizzerii zaprzyjaźnionych Włochów.
Miałem wziąć hawajską z dodatkowym salami, gdy Vili szczęśliwie zasugerowała ośmiornicę. I choć nie byliśmy w „Sowie i Przyjaciołach”, okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Smaczniejszej ośmiornicy w życiu nie jadłem! (Całkiem zresztą możliwe, że chwilę wcześniej wyciągnęli ją z tej wody, co to była tuż za murkiem). Dzieciaki też wyszły najedzone. Jedzenie było pyszne, to co się miało zmarnować!

We wtorek rano mieliśmy wyjść na rower. Pojawił się jednak pewien problem: Majorka. Bo skoro Majorka, to południowcy, a skoro południowcy, to maniana. Ostatecznie na rower wsiedliśmy dopiero w południe… i była to całkiem dobra strategia, bo do tego czasu zrobiło się przyjemnie ciepło. Podjazdy można było jechać „na krótko” albo w rozpiętej bluzie. Kuba – na szczęście dla mnie – był przeziębiony, także coferide „dookoła Workshopu” sięgnął imponującego dystansu 30 km. Chociaż nie ma co narzekać, bo przewyższenia było już 800 m. Gdyby nie uboczny efekt spinningów w postaci 5- kilogramowego ubytku na wadze, musiałbym się nieźle napocić. A tak – było milutko, z kawką i z ciasteczkiem.
Okolicą Niesamowita! Kilometr od Workshopu zaczyna się tzw. Military Hill. Góra, na której hiszpańskie wojsko (żeby być precyzyjnym: jednostka orkiestry wojskowej) ma swój plac zabaw. Nawet czasem sobie strzelają, ale nie przeszkodziło nam to skorzystać z fantastycznej, krętej drogi prowadzącej na drugą stronę góry. Na 10-kilometrowym odcinku spotkaliśmy zaledwie 2 auta. Kierowcy na Majorce mają duży szacunek dla kolarzy. Wyprzedzając, zachowują odstęp grubo ponad metrowy, a najczęściej po prostu jadą przeciwnym pasem. Jeśli nie ma miejsca na bezpieczne wyprzedzanie, to cierpliwie, z odstępem wloką się za rowerzystą. Zero presji. Jedyne, na co warto wziąć poprawkę, to mokry i miejscami śliski asfalt. Tyle uślizgów, co na tych 100 km, nie miałem przez ostatnie dwa sezony. Zdecydowanie lepiej poznawać zakręty, zachowując duży margines, bo nie zawsze widać, że asfalt po nocy jest jeszcze wilgotny.

Po rowerze zdecydowaliśmy o powrocie do Workshopu. Drugiego dnia zostałem przeprowadzony do apartamentów w domu obok (20 metrów, a robi różnicę!). Szybki prysznic, cywilne ciuchy i lunch przygotowany przez Vili. Mimo że dania były zdrowe, a pysznych warzyw i owoców było na talerzu pod dostatkiem, przy dłuższym pobycie nieźle bym się tu utuczył. Domowa granola, pankejki, jajka po meksykańsku… w jadalni łatwo było stracić umiar. Do tego brałem prawdziwą kolarską kawę i – jakże by inaczej – piwo Amstel.

Nie tylko stolica wyspy, ale i cała Majorka mają do zaoferowania wiele turystycznych atrakcji. Na pewno w przyszłości, przyjeżdżając z rodziną, stopniowo będę je odkrywał. Przyjdzie na to czas. Póki co, poza trasą, wyjazd spędziłem w Workshopie, chłonąc kolarską atmosferę. Co chwilę wpadali tu – a to na kawę, a to na lunch – zagraniczni kolarze. Od prosów po wyściganych amatorów. Zaglądali też Polacy, rezydujący tu przez chwilę, ale i ci, którzy zostali tu na stałe. Poza pasją do roweru, łączy ich wszystkich jedno: uśmiech, wyluzowanie i dystans do świata. Tutaj nikt nie denerwuje się głupotami. Wszyscy wiedzą, że nie ma co napisać się bez powodu.
W środę machnęliśmy odrobinę dłuższą, 50-kilometrową trasę, z przewyższeniami 1100 m i fantastycznymi widokami na Palmę. Kuba powiedział, że to koniec laby i przy następnej okazji nie będziemy już kręcić się dookoła domu. Zamiast tego wreszcie liźniemy prawdziwych gór. Podsumowaniem wyjazdu była kolacja w knajpie, która – jak głosi miejska legenda – serwuje najlepsze steki na Majorce. Poszliśmy tam z Workshopu na piechotę przez stare miasto. Zabudowa robiła niesamowite wrażenie. Kuba, choć mieszka tu dopiero od 5 lat, wie o mieście sporo i bez przerwy opowiadał mi ciekawostki o uliczkach i budynkach. Jeśli będziecie mieli okazję, spróbujcie namówić go na wieczorny spacer. Dla mnie stał się najlepszym miejscowym (choć polskim) ambasadorem Majorki.
Czas na podsumowanie. W różnych miejscach na świecie byłem, również na rowerze. Odwiedzałem Fuertaventurę, Lanzarote, jednak pierwszy raz trafiłem na tak klimatyczne i funkcjonalne miejsce jak Workshop. Na miejsce prowadzone przez fantastycznych ludzi, których polubiłem od pierwszej minuty. Miejsce, w którym poczułem się, jakbym był u siebie. Miejsce dysponujące niesamowitymi trasami rowerowymi z zielenią i pustym, bezpiecznym, równym asfaltem. Spotkałem tam takich samych jak ja fanów roweru, uśmiechniętych i pozdrawiających skinieniem głowy.
Z 3-godzinnym lotem z Warszawy, z biletem za 200-500 zł w obie strony (Ryanair), przed wycieczką wyjazd na rower na 3-4 dni wydawał mi się fanaberią.
Bo drogo, bo podróż męcząca, bo w Polsce też przecież może się trafić ładny dzień. Teraz wiem, że na Majorkę do Workshopu będę uciekał tak często, jak to tylko będzie możliwe.
Garść przydatnych informacji:
PRZELOT
Przelot Ryanairem z Modlina: 200-500 zł (w zależności od wyprzedzenia z jakim kupujemy bilet)
NOCLEG
Od 20-25 € za osobę (tu warto zwrócić się do Kuby, który chętnie pomaga wybrać coś w pobliżu tras rowerowych, w pożądanym przez nas standardzie/koszcie)
ROWER
Workshop posiada flotę 35 szt. nowiutkich Treków Emonda SL6 na Ultegrze
ORIENTACYJNE KOSZTY
85 EUR – 4 dni; 160 EUR – tydzień; 200 EUR – 2 tygodnie. Przy bilecie w cenie ok. 120 EUR, przy dodatkowych kosztach walizki, z uwzględnieniem ryzyku uszkodzenia sam rower lepiej wypożyczyć na miejscu. Nie warto bawić się w targanie pożyczonego boxa po lotniskach z ryzykiem, że nie doleci. Wyżywienie 20-30 EUR za dzień na średnim poziomie (lunch kosztuje 7-15 EUR, trudno wydać więcej niż 20 EUR na osobę)
Zamawiając u Kuby pakiet (rower+spanie+wyżywienie), w zależności od standardu noclegu zapłacimy od 70 EUR za dzień. Gratis dostajemy towarzystwo trenera, kolarza, mechanika, lokalsa w jednej osobie. Kuba zaznajomi nas z każdym zakrętem na trasie, do tego robi za świetnego przewodnika, zna lokalny klimat. Dodajmy do tego pyszne, zdrowe kolarskie jedzenie od zawsze uśmiechniętej żony Kuby, Vili. Nie zapomnijmy o kolarskiej atmosferze, którą chłonie się pełną piersią. Wreszcie, nie wszędzie możemy napić się kawy i piwa ze Zdenkiem Śtybarem, Janem Ullrichem i połową światowego protouru?
KONTAKT
The Workshop Cafe & Cycles
Jakub Pieniążek +34670269562
info@theworkshopalma.cc
https://www.instagram.com/theworkshopalma/