Triathlon Bełchatów, to już moje co najmniej trzecie zawody w tym mieście.

Niezmiennie jest fantastycznie, w tym roku tylko niestety dziury i nierówności na drodze większe. Ale w sumie dla wszystkich takie same, więc na wyniku rywalizacji nie ciąży. Szczególnie że ja, jak większość triathlonistów rywalizuje tylko ze soba. A tak precyzyjnie to tylko na rowerze. Wszak pływanie żabką specjalnie się nie zmienia. No może tylko nie trenowane bieganie z wiekiem idzie coraz gorzej. Po każdym starcie myślę, czy by się nie złamać i nie zacząć biegać chociaż parę kilometrów w tygodniu. Ale po dniu dwóch , mi przechodzi!

Co do samej imprezy, naprawdę lubię Bełchatów. Pływanie w zbiorniku Słok przy elektrociepłowni ma niepowtarzalny klimat. W tym roku woda była taka ciepła że z przyjemnością zrezygnowałem z wciskania się w piankę (to mam pewne podejrzenie, spostrzeżenie, że ta pianka z wiekiem chyba się kurczy bo jest coraz ciaśniejsza). Tym razem trafiła się jedna ekstra kąpiel, w dodatku na waleta. Bo im jestem starszy, tym bardziej leniwy i tym razem postanowiłem nie transferować się nigdzie na nocleg tylko przetestować spanie w hamaku. W jednym zdaniu – było ekstra, myślałem że się nie wyśpię, a to miłe zaskoczenie. Szczególnie fajnie odpocząłem i plecy, które po spaniu na łóżku zawsze mam pospinane. Przy okazji pro tip, jeżeli pada, a wy macie busa i stojak do wieszania rowerów za siodło, to można stojak wstawić do auta i hamak się na nim pięknie rozpina.

Strefa zmian czynna od szóstej, to nie było problemu z nadwyżką wolnego czasu. Tym razem startujących było niespełna 200 osób, więc robota na luzie do ogarnięcia. Chociaż w sumie było jej niemało, co dziesiąty rower wymaga interwencji. Z ciekawszych historii serwisowych, pierwsze miejsce trochę smutna trochę straszno zajmuje historia zniszczonego dyskusji Zippa. Na szczęście to wyszło jeszcze w sobotę wieczorem 10 min przed zamknięciem Airbike Wilanów. Także kilka telefonów, szybki kurs Michała z Bikeserviceapp i parę minut po dwudziestej zapasowe koło było w strefie. To ukłon w stronę organizatorów, którzy w takich przypadkach na całym cyklu energy, starają się być pomocni pozwalają np. naprawiony rower wstawić do strefy później. Reszta historii to już standard, a to pożyczyłem swoje koło bo komuś wybuchło w strefie zmian dystansu jednej drugiej i przebiegło po pomoc po wyjściu z wody. A to wymieniłem Dętkę 10 min przed twoim startem. Ot, zwykłe, proste, chamskie życie mechanika rowerowego.

Woda była ciepła tego roku, jak już pisałem. Także pływanie bez Pianki. Uwielbiam to! Ubierania w piankę nienawidzę na równi z bieganiem. Zdejmowanie i zresztą też nie należy do przyjemności. A jeszcze to cholerstwo jest łatwo uszkodzić. Może te Pianki powinny mieć jakieś Suwaki po całej długości od nadgarstka po kostkę?

Strefa zmian T1, jest w świetnym miejscu przy samym zbiorniku Słok. Na polanie po środku lasu, cisza spokój tak jak lubię. W tym roku wybieg na asfalt był trochę dłuższy, bo od zeszłego roku nam kawałek tego asfaltu zwinęli. Elegancko po dywanie, chociaż pod nim oczywiście trafiały się jakieś kamyczki czy szyszki. Ale do przeżycia. Szybko dobrnąłem do belki wsiadania na rower, myśląc po drodze że w zasadzie te 300 m do biegu mogliby mi odjąć z biegania na końcu. Wtedy byłoby sprawiedliwie nie? Wsiadanie oczywiście w biegu, jak już raz tak wskoczyłem w Gdyni na Połów C, to mi się spodobało. Najszybciej jest! I tu oczywiście jak zawsze jazda z gumkami, które nie chciały się zerwać. Ale na to byłem przygotowany, luz. Za to mam dla was kolejny pro tip – Nie dopinajcie sobie na ciasno rzepów z przodu buta. Owszem, wygląda to ładnie, dlatego zresztą to zrobiłem. Ale nie da się do jasnej cholery wsunąć nogi w butach bez odcięcia tego malutkiego Rzepa! Szczęśliwie rower jakoś ogarniam, także i gumki awaria że pozostałe szybko pokonane. Potem jeszcze krótki slalom pomiędzy dziurami na drodze dojazdowej. Co poniektóre tak duże że można do niej schować cegłę. W zasadzie jakby trafić kołem, to mogłoby być po zawodach. Odpowiedziałem organizatorowi, że można by to chociaż piachem zasypać.

Chwilę później byłem już na pętli. Nauczony doświadczeniem sprzed kilku lat, pilnowałem dystansu i tego żeby zjechać w odpowiednim miejscu po dwóch rundach. A nie tak jak wtedy dokręcić trzecią. Założenia na rower były dwa, takie na dzisiaj. Średnia 38 kmh i pokonać Łukasza, bo oczywiście zawsze aktualne są dwa podstawowe. Pierwsze cisnąć na maksa. A drugi odpowiada na pytanie, co będziemy dzisiaj robić? Będziemy celować w 40 na godzinę! Generalnie ze wszystkich czterech założeń, udało się zrealizować połowę. Po jednym z grupy. Tzn. cisnąłem na maksa, oraz pokonałem Łukasza. Niestety obydwa limity prędkości pokonały mnie. 40 na godzinę to nawet nie było specjalnie w zasięgu. Chociaż na kierunku z wiatrem leciało się przyjemnie. Nawet do jakiegoś 38. km, obronienie średniej 38 wydawało się realne. Łachów pokazywało około 38,3. Ale na zjeździe z rundy zaczęło tak wiać w mordę, że prawie stanąłem w miejscu. Jakby ktoś kijem się przyładował. Ledwo udawało się pokręcić 33 – 35. A z jednego zakrętu wyjechałem nawet 26 na godzinę, prawie za łzami w oczach. Momentalnie średnia spadła poniżej 38, a ja przestałem na nią patrzeć i skupiłem się na tym żeby cisnąć w trupa! Przejazd przez miasto całkiem przyjemny, poza tym rzeczywiście nierówno. Za to było trochę zakrętów, można było sobie po ścinać tak jak lubię.

Trasa rowerowa była minimalnie zmodyfikowana, bo strefa zmian została przestawiona o kilkadziesiąt metrów. Ja oczywiście jako naczelny Janusz Polski od triathlonu, tego nie sprawdziłem. I to trzeci prąd na dzisiaj, w miarę możliwości sprawdzajcie przebieg i kształt trasy dla każdej dyscypliny, oraz kluczowe miejsca takie jak belki dla trasy rowerowej, bo inaczej linia wysiadania z roweru, może wam znienacka wyrosnąć przed kołem, nawet nie wiadomo kiedy, tak jak mi dzisiaj! Rower praktycznie stanął w miejscu, a w mojej głowie pojawiło się pytanie. Wyciągnąć nogi z butów? Czy wypiąć całe buty? Bardziej pro jest wyjąć nogi. Ale trochę jakby nie ma na to czasu… ostatecznie, prawą nogę wyjąłem z buta, ale tego buta wypiąłem z roweru, potem zdjąłem go z nogi i radośnie po galopował M odwieźć rower. Nawet udało mi się pamiętać że kask mogę rozpiąć dopiero jak ten rower odbierze.

No i to w zasadzie, dla mnie triathlon się skończył. Zostało tylko to cholerne bieganie. Na szczęście w Bełchatowie, są bardzo fajni kibice i to pomagało mi przetrwać. W ogóle trochę czułem się jak maskotka drużyny. Kojarzycie? Taki pajacyk ubrany w futerko. Do którego wszyscy się uśmiechają zawodnikom to się nie dziwię, na rowerze klasycznie nikt mnie nie minął. Za to ja wyprzedziłem parę osób. Teraz mieli szansę się odegrać. Kiedy próbuje biec, to od razu widać po sylwetce, że to podrygujące słoniątko przy prawej krawędzi nie podejmie walki i można mnie będzie łatwo minąć. Co któryś zawodnik, też radośnie wykrzykuje podziękowania, za jakieś tematy które majstrowanie były w strefie zmian.

No i generalnie zarówno zawodnicy, osoby towarzyszące, jaki lokalni kibice są w triathlonie wyjątkowo sympatycznie! To jeden z powodów dla których lubię ten sport. Także po 10 km nierównej walki głównie z samym soba, został mi tylko krótki finisz i meta. Oczywiście okazało się, Że gość którego przez całą drugą pętlę popędzałem, też już kończy i do tego w mojej kategorii. Niby miałem do niego z 50 m, ale kolarska dusza nie przyjmuje wymówek. Bez specjalnych kalkulacji przycisnąłem w trupa. W zasadzie najprecyzyjniej byłoby powiedzieć zacisnąłem powieki i gaz w podłogę! Gość chyba w poprzednim życiu nie był kolarzem. Minimalnie zwolnił ze 3 m przed metą, i tym sposobem minąłem go na kresce!

Po wypełnieniu przykrego biegowego obowiązku, zostały już tylko same miłe rzeczy. Zimne piwko w strefie zmian od znajomych, jedzenie w strefie zawodnika, wspólne foty i poklepywanie się po plecach. Wiadomo że po ukończeniu triathlonu, jeżeli go przypadkiem nie wygraliśmy, dobrze jest na szybko przejrzeć listę triathlonowych wymówek. Po szybkim ustaleniu, że wiało, asfalt był dziurawy, woda w Słoku za ciepła, na bieganiu gorąco, startu z kanapy, a poza tym tylko treningowo, no i wiadomo to start B, podaliśmy sobie ręce ustalając, że na następnych zawodach znowu zaatakujemy 38 średnią. Po imprezie zbieranie fantów, dobrze że triathloniści to porządni ludzie. Bo nie wiem czy bym pamiętał komu pożyczyłem koło, komu kask itd. ale na szczęście wszystko elegancko do mnie wróciło.

Podsumowując, polecam wam zabawę w triathlon. Z naciskiem na słowo zabawa, bo wzięcie tego sportu zbyt poważnie, zabija większość frajdę z niego. A tak to jest zawsze śmiesznie, sympatycznie i miło! Gratulacje dla wszystkich zawodników, pozdrowienia dla wszystkich znajomych, podziękowania dla organizatorów i wolontariuszy.

Do zobaczenia na następnej imprezie!